sobota, 27 listopada 2010

Horror w tęczowej oprawie

Materiał pochodzi z bloga Niezależnego Recenzenta Miejskiego

NIE MAM "ZIET"- za co serdecznie przepraszam... uciekło, ale już je gonię!

Witajcie,

Jak już pewnie zauważyliście, na stronie pojawił się kalendarz z nadchodzącymi wydarzeniami, które nawiedzą miasto Kraków. Kalendarz, wypełniam po brzegi nadchodzącymi koncertami, wystawami czy wykładami- słowem, wszystkim co związane z szeroko pojętą kulturą. Kalendarz byłby niczym, gdybym nie trzymał się go, i za jego sprawą nie czynił recenzji nowych. Nie inaczej jest z jego premierą.
Z szerokiego grona dzisiejszych koncertów, wybraliśmy jeden, który z tych i innych powodów wydał nam się ciekawy. Koncert, czy raczej projekt, miał miejsce w Dębnickim Centrum Kultury- Tęcza, małym zacisznym i klimatycznym kino-teatrze, który przycupnął tuż obok Mostu Zwierzynieckiego. Skrótem- recenzja poniższa, dotyczy wizualizacji, i muzyki, kinematografii, Południcy, Żmija, Ducha i Wnętrz, nie koniecznie w tej właśnie kolejności. Do recenzji serdecznie zapraszam.

Pierwszy na scenie pojawił się konferansjer, i niczym w Rejsie, jął zabawiać publikę. Zapowiedziawszy występ usunął się w głęboki kąt sceny, robiąc miejsce muzykom z formacji Południca. Podstawowym założeniem mini festiwalu, przeglądu czy jak zwać ten ciekawy projekt, była muzyka do filmów niemych, najlepiej horrorów. Południca, jako wizualizację wybrała film "Call of C'thulhu" wykonany przez fanów dla fanów w 2005 roku- obraz, który zdobył nie tylko uznanie wielbicieli twórczości H.P. Lovercrafta, ale i zupełnych laików.








 Film, jaki jest każdy widzi, ale że nie miałem przy sobie dyktafonu- niestety nie dane mi będzie opowiedzieć Wam o tym co się za sprawą Południcy działo inaczej niż za sprawą słów. 
Zespół pokazał na co go stać,tworząc nie tylko klimat grozy, ale atmosferę, która idealnie wpasowała się w film- w pewnym momencie przestałem w ogóle zauważać zespół bo ten scalił się dla mnie z obrazem zupełnie. 
Gratuluje ekipie, bo jak dla mnie i towarzyszących mi wykonał kawał świetnej roboty- trzeba też przyznać że do pokazu był technicznie świetnie przygotowany. 
 
Nim wybrzmiały ostatnie takty wygrywane przez zespół już, już na scenę wkradał się konferansjer... i wypalił cokolwiek groznym zapytaniem do lidera zespołu- "ale ten film był pastiszem prawda?". Konsternacja, zmieszanie, kolejny skład. 
 
Tym razem na deski sceny DCK Tęcza wpadł Duch. Tego wieczora jedynie i aż w 5 osobowym składzie. Jako główny temat dla swojego występu (film) obrali Nosferatu (1922). Prezentowany obraz był tyleż groteskowy co przerażający, i zarazem tak bardzo zapadający w pamięć, że postać Nosferatu powielona została prawie w niezmienionej postaci 50 lat po premierze dzieła przez Herzoga w jego dziele dotyczącym wampirzego problemu. 
Co do zespołu. Wybierając klasyczny film gatunku, nie postanowili pójść na łatwiznę, byli najbardziej zgraną ekipą wieczoru, i choć w ich występie nie był jakichś wybitnych fajerwerków, to niczym prawdziwi  taperzy- nie przyćmili sobą filmu. Osobiste skojarzenia po wysłuchaniu koncertu- zespół RSC i Anawa- dlaczego? Może to przez sekcję smyczkową, a może przez spokojny chaos który towarzyszył muzyce płynącej z wzmacniaczy. 
Pochwalę i za to, że zespół poprzez to że grał łagodniej, uniknął problemu przesteru i przesadzonego przez dzwiękowca (gromy) poziomu głośności, który często gęsto dawał o sobie znać. 
 

 
 
>>>DUCH<<< 
 
Trzecim w kolejności występującym był Jakub Żmij Zielina, Krakowski muzyk alternatywny, multiinstrumentalista, który nie od dziś zachwyca publikę ciekawymi projektami i oryginalną muzyką. jego wybór padł na film z 1922 roku pt. "Witchcraft Through The Ages". Jak sam powiedział, po zakończeniu swojego występu, wybrał film z powodu jego największej obrzydliwości z pośród możliwych niemych dzieł początku światowej kinematografii. Dodatkowym czynnikiem wpływającym na wybór była charakterystyka obrazu- magicznego, pełnego surrealizmu i mroku- takiego jak jego muzyka. 
Pomimo braku wspomagającej go drużyny, Żmij, zaprezentował bardzo rozbudowany i ciekawy obraz muzyczny, który nie tylko dopełniał nastroju panującego w filmie, ale także sprawiał, że każda niema scena nabierała brzmienia. Warto i trzeba zauważyć, że zdołał to zrobić przy użyciu tylko 2 gitar i własnej inwencji. Jak stwierdził- jego występ z zespołem wspomagającym doszedł do skutku- w końcu był on jego rozdwojona jazn i dwie gitary:). Podczas występu dały się słyszeć dzwięki i partie z utworów, które Żmij zamieścił na swojej płycie- "Bajki z ciemnego lasu". Uważne ucho wyłowiło min. "Śmierć ma kolor dzikich pomarańczy" czy "Latam" i jego charakterystyczny zaśpiew. Były i takie momenty, w których prawie a usta cisnęły się słowa piosenek. Niemniej, muzyka wpasowała się w obraz tworząc wraz z nim magię strasznego kina, przepełnionego odległą już grozą ciemnych lasów, wiedzm i diabelskich pokus. 
Dla wtajemniczonych dodam, że rodzynkiem występu był szkielet konia, który, cytując za konferansjerem "żwawo popinkalał podczas jednej z scen".




















 Ostatni na scenie, pojawił się trzy osobowy skład zespołu "Wnętrza", formacji, która na rok zniknęła z desek scen grodu Kraka. formacji niebanalnej, ba wybitnej w swym podejściu do muzyki, której osobiście gorącym zwolennikiem byłem i będę. Muzyka zespołu to chaos, tak lubiany w świecie alternatywy. Chaos poskromiony, choć czuć było że ekipa dawno nie występowała. Widownia dostała jednak prztyczek w nos, a raczej w oko. Oto bowiem miast oczekiwanego filmu niemego, na ekranie pojawił się twór zwany wizualizacją, stworzony przez panią Olę. Pani Ola siedząca za konsoletą, dała popis, który zniszczył oczy widzów. Kolory i obrazy, które docelowo miały tańczyć w rytm muzyki, poraziły szybkością przemieszczenia się po ekranie, przez co skutecznie zniechęciły do spoglądania na nie. Pozostało zamknąć oczy i delektować się muzyką. To nie tak, że wizualizacja była zła- była zbyt szybka dla naszych oczu i myśli. Obrazy były surrealistyczne i wręcz krzyczały psychodelicznym wrzaskiem, ale nijak nie dawały się polubić. Mogły męczyć. Dlatego pewnie, ten właśnie występ oceniony został przez zasłyszanych opiniotwórców, jako najsłabszy. Muzyka- bardzo miła dla ucha, wizualizacja- zabójcza dla oczu. 





Koniec końców, spektakl skończył się, pozostawiając po sobie nie tylko smak na więcej niemych filmów, ale i obietnicę kolejnych ciekawych projektów. My wróciliśmy do domu i każdy wyrobił sobie mniej lub bardziej skrystalizowaną opinię na temat tego co zobaczył i usłyszał. Moją już znacie. Jeśli któreś z was było obecne wczoraj na Praskiej, w budynku ciemnego i małego kina, niech da znać. Reszcie- pozostaje moim zdaniem żałować. 
 
Na zachętę, dla wszystkich, którzy mają ochotę na szczyptę niemego kina- filmy wczoraj wyświetlane na srebrnym ekranie, prosto z "youtube".
 
Z niemym pozdrowieniem Niezależny Recenzent Miejski. 










I coś czego w programie nie było- aż dziw bierze!- Metropolis... klasyka!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość, oddzwonię wkrótce, choć może niekoniecznie mi się uda:P


Wrzesień