niedziela, 10 października 2010

O Nowej Hucie słów pisanych klika

-Witajcie- pociągając nosem rzekł dorożkarz i wsunął głowę głębiej jeszcze w obszerny kołnierz płaszcza.

-Witajcie, powiem i ja. Jako że dorożkarz i jego katar wszechobecnym stali się w Krakowie, tak i ja pociągając nosem szukałem i szukałem. Znalazłem to i owo, więc znów mogę pisać i oceniać lokalne podwórko. Za braki wczorajsze, a po prawdzie pisząc dwu-tygodniowe- przepraszam z głębi mojej czarnej stalówki i zacinającego się shifta (to naprawdę irytuje gdy trzeba wciąż i wciąż używać caps-locka, bo nie chce się człowiekowi naprawić tego irytującego ustrojstwa).

Jako że, Nowa Huta, dzielnicą SMKP Krakowa jest, choć wbrew założeniom pierwotnym, jako że wspomniana domena, otrzymała zaszczytne wyróżnienie od Financial Times, trzeba by zgłębić temat. Dlatego i z innych mnie znanych powodów, dziś reportaż o Nowej Hucie, niegdyś przygotowany z okazji rocznicy powstania przez tu siedzącego za tą klawiaturą z TYM SHIFTEM Niezależnego. Życzę miłej lektury, a potem, zapraszam do przesłuchania materiału zapowiadającego recenzję, która już niebawem. A ja wracam do jazzu- tego jesiennego i lepkiego, niesionego wiatrem i dymem, mgłą i słotą- Jazzu szlachetnego.



„Do miasta jadę”


Czasami grzęźniemy w jakimś mało znaczącym na mapie miasta miejscu. Pod ośnieżoną wiatą przystanku, energicznie zacierając zmarznięte ręce. Czekamy na przyjazd niebieskiego Charona, który zawiezie nas tam gdzie będziemy mogli wreszcie ogrzać się i wygonić z siebie całe zimno, zgromadzone podczas długiego dnia.
Czasami nie jesteśmy pod wiatą sami. Są z nami ludzie, którzy mają na ramieniu nie jeden rok i nie jedną historię, czekającą tylko na kogoś, kto jej wysłucha.
Zima to magiczny okres. Ludzie jakby chętniej wyrzucają z siebie opowieści, kiedy zimno próbuje zmęczyć ich oczy i myśli.
Pierwszy rok w Krakowie i pierwszy rok na studiach przyniósł mi opowieść poznaną od anonimowego Junaka. Tak rozpoczęła się historia, która czeka na to by ją przeczytać.

Grudzień, 2007r. – Junak

Dworzec Główny. Wielu ludzi utyka tutaj czekając na autobus, będący prawie zbawieniem dla przemarzniętych studentów, pracowników, ale i zwykłych bezdomnych. Mieszkańcom ulicy, nigdzie się nie spieszy i jadą nie gdzieś, ale tylko przed siebie.
Stojąc w grupie osób nie rzucam się w oczy, a jednak podchodzi do mnie zmarznięty człowiek i po otrzymaniu odpowiedzi o obecnej godzinie pyta, czy wiem, kim są junacy.
Jeszcze nie wiem, a przede mną, co najmniej 20 minut czekania, więc odpowiadam zgodnie z prawdą – Nie wiem.
Przyjechał do Krakowa, jak wielu innych młodych ludzi w poszukiwaniu lepszego życia. Socjalizm hulał w najlepsze, a władza postanowiła o wybudowaniu pomnika dla jedynego słusznego systemu. Przyjechali, by pracować. Setki a może tysiące podobnych jemu, bez konkretnych planów i umiejętności, ściganych przeszłością, lub wizją przyszłości spędzonej na wsi, znaleźli tu pracę i dom- więc budowali.
A kiedy wybudowali wreszcie pomnik dla czegoś, czego nie do końca rozumieli, ale obiecano im, że pokochają, przyjechał sekretarz i pogratulował wyczynu na miarę światową.
A potem? A potem chyba zapomnieli, bo po kilkunastu latach pracy dzień w dzień tej samej, wszystko zaczęło się walić.

-No bo szlag trafił całą tą hutę, bo zwolnienia były a roboty innej tam i wtedy ciężko było szukać. Ale żył człowiek jakoś, no bo żyć trzeba. I zawsze udało się coś do garnka włożyć. A jak ktoś jeszcze obrotny był, albo miał jakiś fach w ręku to i sąsiedzi poważali i lubili, bo to i wodę czasami naprawić trzeba czy zamek w drzwiach strzelił. Zawsze się coś znalazło. A i ci na górze patrzyli na chłopa inaczej. 

Ożenił się młodo. Ot ledwo przyjechał na hutę już poznał junaczkę taką jak on. Przyjechała ze wschodu. Fach krawcowej nie przeszkadzał jej kłaść cegieł jak innym, a potem szybko znalazła pracę na Kazimierzu.
Urodziły się dzieci, i wszystko coraz to bardziej zaczynało kręcić się wokół chleba- „tego powszedniego, którego najczęściej brakuje”. Aż wreszcie... „szlag trafił najpierw system a potem hutę”.
Zwolnili go zanim transformacja wymusiła zmiany, ale nie przejmował się bardzo. Gdy tylko przyszła wolność, paszport stał się czymś zwyczajnym. Załapał się na prom do Szwecji i pojechał- „na robotę!”. Potem Francja, Włochy, Austria i tak przez 4 lata. A kiedy wrócił okazało się, że żona już nie chce go znać a i dzieci nie patrzą już jak na ojca. Szukał pracy- nie znalazł. Mieszkanie też „przehandlowali”.

-Wyrzucili mnie z Domu. No, bo jak inaczej nazwać miejsce, w którym żyło się tyle, i gdzie dzieci się porodziły? Jak nazwać inaczej coś, co się własnymi rękami- zdartymi do krwi budowało w pocie czoła? Medal mi został. Tyle mi dali za prace i pół życia. Na ulicy mieszkam, bo gdzie indziej?

W 1994 roku był na hucie po raz ostatni, i od tego czasu już jej nie widział. Kochanki, matki i żony, która zrobiła z młodego chłopaka prawdziwego mężczyznę. Zahartowała i dała jeść. Przytuliła, gdy było trzeba, a czasami po robocie tańczyła pijackie tango nie bacząc na to, kto brał ją w ramiona. Dziś mieszka na błoniach z innymi rozbitkami, wśród których wielu jest junaków.

-Wiesz jadę na hutę. 13 lat jej nie widziałem. 13 lat dzieci nie widziałem. Może przytulą tatusia? Córka jeszcze tam podobno mieszka. Gośka <żona> umarła 2 lata temu. Ale druga żona żyje. Sam spoconymi rękami, całowałem jej każdą cegłę i każdą ulicę przedeptałem. Do domu jadę. Może przyjmie mnie, może pamięta?

Mimo, że mieszkałem już w Krakowie pół roku nie miałem okazji być na hucie. Byłem na osiedlach okolicznych, ale nie dane mi było zobaczyć tego żywego socrealizmu, najlepszej pamiątki po tym, co tak długo siedziało w głowach i życiu Polaków. Wszystko to miało się zmienić wraz z nadejściem wakacji.

Trzeba było znaleźć pracę, a że studentów nie wszędzie dobrze się widzi, udało mi się z lekkim poślizgiem, bo dopiero w lipcu. Daleko- bo ode mnie 40 minut tramwajem albo 35 autobusem. Przejazd przez całą hutę. 5 dni w tygodniu od 7 do 15 Nowa Huta dawała mi zarobić. Nie mieszkałem tam, ale poznałem wielu z jej mieszkańców.
Stary tramwaj, który woził mnie hen za rondo Kocmyrzowskie, dawał mi nie tylko chwilę odpoczynku przed i po pracy, ale i wiele powodów do tego by uśmiechnąć się do innych ludzi. Ot choćby do „Majora Wilgi”

Lipiec, 2008r. – Major Wilga

Tramwaj linii 5, godzina 6:43. Chyba spóźnię się do pracy, bo na Długiej znów były korki a my dopiero na „Kocmyrzowskim”. Tramwaj jakby specjalnie jedzie po szynach wolno, skrzypiąc przeraźliwie na każdym zakręcie. Ale jest w tym jakaś magia, klimat tego, co było i odeszło. Sam pojazd idealnie wpisuje się w krajobraz mijanych blokowisk i szarych placów zabaw.
Pojazd zatrzymuje się z charakterystycznym szarpnięciem. Kilku zdezorientowanych pasażerów, którzy nie zdążyli przeczytać napisu na naklejce, zalecającego mocny uścisk na rurce, poleciało kawałek dalej w kierunku motorniczego. Ktoś przeklina, ktoś wysiada, a do tramwaju wskakuje samotny mężczyzna w szarym prochowcu. Nie było by w tym nic wartego opisania, gdyby nie to, że jest już lato, a pan w szarym prochowcu, kapeluszu niczym z filmu noir i okularach w rogowych oprawkach, wygląda jak wyrwany z książki Agathy Christi. Ktoś go już kiedyś widział, ktoś o nim opowiadał, ale ja po raz pierwszy mam okazje zobaczyć go w akcji na żywo.
Sadowi się szybko na siedzeniu obok i wtedy dostrzegam małą szarą aktówkę, którą kurczowo zaciska. Nagle sięga za połę płaszcza i wyciąga stary dyktafon marki Unitra. Włącza nagrywanie i pełnym konsternacji głosem rozpoczyna swój monolog.

„-Tu major Wilga. Czas operacyjny 6:47 sekund 12. Miejsce południe Polski, Nowa Huta, kierunek północ Bieńczyce. Przewidywany czas przejazdu 10 minut plus opóźnienia. Dziennik operacyjny 132. Powtarzam dziennik operacyjny 132.
Mogę być śledzony, widziałem podejrzany element wywrotowy wsiadający do drugiego wagonu, możliwa potrzeba wsparcia.

Tutaj na chwilę przerwę, bo nie mogę przemilczeć faktu, że zafascynowanie moje połączone było ze zdziwieniem i salwami śmiechu, które ukryłem głęboko w głowie, tak by nie przestraszyć „Majora” lub też nie być posądzonym o bycie elementem wywrotowym. Po spojrzeniach współtowarzyszy spieszących do pracy widzę, że nie jestem sam w moim zmieszaniu i braku konkretnego pomysłu na to jak się zachować. Kolektywnie i ponad zmysłowo przyjmujemy, więc pozy nic niewidzących. Wielu z pasażerów jest przyzwyczajona do agentów- sądząc po pomarszczonych twarzach i siwych włosach.

-Raz: Zgłosić do komórki fatalny stan wyposażenia środków transportu.

I tutaj wszyscy jakby odkrywając w nim proroka lekko kiwają głową na zgodę.

-Dwa: Zgłosić drastyczne zaniedbania w utrzymaniu dróg

O dziwo po raz kolejny dostaje milczącą aprobatę ze strony współpasażerów.
Wreszcie wyrzuca z siebie frazę, która niewątpliwie zapadła mi w pamięć najmocniej, spośród usłyszanych w te wakacje. Nie z uwagi na to, że odkrywała przede mną jakąś ukrytą prawdę, lecz dlatego, że nie wiedziałem czy mogę się śmiać. W efekcie nie wywołała uśmiechu, a jedynie- lub aż, zmusiła do tego by zastanowić się nad ty co realne.

-Wydaje mi się, że zauważam anomalie czasowe… coś zakłóca prawdziwość socjalizmu wydaje mi się, że dostrzegam przyszłość. Należy powiadomić sekretariat.

Wysiadam i jeszcze długo zastanawiam się nad tym, który z nas żyje w realnym świecie- on, czekający na to aż znajdzie to, czego szuka, który wydaje się być w pełni zaangażowany w to, co robi i żyje swoim snem, czy ja- co dzień wykonujący te same czynności, coraz bardziej znudzony rutyną. Nie wiem i jeszcze długo przyjdzie mi pewnie szukać odpowiedzi na to pytanie.

Sierpień, 2008r. – Dlaczego socjalizm był lepszy i jaki ma to związek z herbatą?

Sierpień to ciepły miesiąc. Upalny. Zwłaszcza, kiedy siedzisz pod blaszaną ścianą magazynu, sącząc w pełnym słońcu herbatę czy kawę. Częściej herbatę, bo od niej uzależniłem się permanentnie. Obok 2 kolegów, którzy razem ze mną wyrabiają kolejną dniówkę, za którą otrzymamy po 64 złote na rękę. Mało, dużo, zależy, kto ma jakie potrzeby. Mnie wystarczało.
Takie chwile były idealne na „dyskusje” o tym i owym. Najbardziej zapadają w pamięć te najbardziej kuriozalne.
Tego dnia nie byliśmy sami. Dołączył do nas jeden z robotników pracujących tak jak i my- co dzień od 7:00, tyle że on na stadionie Wanda a my w hali. My z rozpuszczalnikiem na gazowych szmatach on z łopatą w twardych od pracy dłoniach. My zgarbieni nad stołami, pracując przy zleconej nam pracy, on zgarbiony już od dawna, z przyzwyczajenia. My z herbatą, i on z kubkiem gorącej przerwy.

-Socjalizm nie był zły- podejmuje temat Grzesiek. No urodziłem się przecież wtedy i do szkoły chodziłem. Tu na Hucie! Może nie było fantastycznie, ale człowiek nie wiedział o tym, co jest gdzie indziej. Mówili nam, że jest dobrze i że budujemy nowy świat. Własnymi rękami! Dla młodego to było coś. Wiadomo- propaganda, ale czy dzisiaj nie ma propagandy?
Jak nie ma- dołącza się Marcin. Kiedyś wszystko dyktowała Moskwa a dziś? Zmieniliśmy tylko stronę, w która wszyscy nadstawiają uszy. Ale Moskwa dalej szumi nie?”

Szumi. Zwłaszcza w głośnikach radia, skąd dobiegają relacje tego, kto odpowiada za konflikt w Gruzji.
Dlaczego? Kto? Po co? I jak to się skończy? A może nie skończy się wcale, bo w końcu nie chodzi o to żeby skończyło się dla wszystkich najlepiej. Moskwa szumiała w Gruzji, a przygrywały jej hity na lato.

-Za komuny- do rozmowy włącza się robotnik, którego imienia nigdy nie poznałem- za komuny, to każdy miał robotę. Nie było bezrobocia. Każdy miał pracować dla dobra narodu. Dla chwały socjalizmu. Ale jaki tam socjalizm. Źle było? Kultura była! No w końcu gdyby nie ten socjalizm, komuna, czy jak to dziś mówią, co by tu było? Pola ziemniaków? Bo Huty na pewno by nie postawili. Mój ojciec postawił Hutę, a z nim matka, i brat. Ja byłem ot kajtek- 10 lat miałem może. Ale to była frajda. Bo robiliśmy coś, czego nikt wcześniej nie robił. No bo komu by przyszło do głowy żeby postawić nowe miasto- całe miasto!”

(Ale kto by pamiętał o Zamościu, Stalowej Woli, Gdyni i innych miastach, które budowano od podstaw? Ja w rozmowie udziału nie biorę. Nie urodziłem się ani wtedy, ani tutaj- więc ciężko mi oceniać.)

-Dzisiaj Chińczycy podobno robią miasta na pustyni, ale my byliśmy pionierami! Całe miasto, a wszyscy przyjeżdżali oglądać. Wszyscy. A dzisiaj? Wszystko cholera bierze. To, co kiedyś mogłeś nazwać swoim blokiem, nie jest już Twoje. Sąsiedzi albo pouciekali, albo poumierali. Socjalizm nie był zły. Nawet jak obrywałeś to wiedziałeś, od kogo... a dziś? Człowiek się musi pilnować, bo już nie wiadomo, kto może iść za Tobą.

Ale herbata się kończy i głupio tak cały dzień siedzieć przed blaszakiem, kiedy robota czeka. Socjalizm minął, i parę minut do końca dniówki. To Polakom zostało. Kombinowanie tak by jak najkrócej pracować, a jak najdłużej nie. Nawet jakby miało niemiłosiernie grzać i nudzić się, człowiek będzie szukał pretekstu by chwile jeszcze posiedzieć i wysączyć herbatę do końca. Czy to pod blaszakiem czy przed ekranem komputera. Tu socjalizm nie umarł.

Grudzień, 2008r. – Młoda Nowa Huta

-Bo wiecie ja z Krakowa jestem, znaczy nie z Krakowa tylko z Nowej Huty. 

Moja koleżanka z roku, opowiada nam przed zajęciami o tym skąd jest, a ja zaciekawiony tematem zaczynam wypytywać. Może nachalnie, bezczelnie wkradając się tylnym wejściem na tereny nie do końca mi znajome, ale już nie potrafię przestać. Łapię słowa, które ona kieruje do mnie i do kumpla.

-Huta nie jest taka niebezpieczna- mówi Zośka.
-A jaka jest?- Pytam, bo to co mówi zdaje się przeczyć powszechnej opinii.
-Huta jest- specyficzna. Jasne, że możesz tu oberwać jak kibicujesz nie tym, którzy akurat mieszkają na klatce, albo błąkasz się po osiedlach nocą. Ale tak jest chyba wszędzie.
Raz widziałam z okna jak ktoś wyrwał jakiejś kobiecie torebkę, i zwiał. Strasznie płakała. Ale tak bywa. Mnie raz wybili okno w samochodzie. No, ale moja wina, bo zostawiłam radio.
-No i co?- Pytam, bo nie wydaje się być tym zmartwiona.
-No i jeżdżę bez radia.

A wiosną?

Kiedy przejeżdżasz samochodem przez ulice Centrum A, możesz nie zauważyć życia wśród bram i alejek, ale wystarczy że wsiadłem na rower i przejechałem przez serce miasta- bo Nowa Huta to tak naprawdę osobny świat, inne miasto- i już było dane mi zobaczyć mnóstwo dzieci bawiących się w piaskownicach. Nastolatków na ławkach i boiskach czy dziewczyny trochę nachalnie podrywające chłopaków.
Żeby zobaczyć, co tam się dzieje trzeba zwolnić. I jeszcze jedno. Ludzie tam nie gryzą.
Kiedy po raz pierwszy pojechałem na hutę na rowerze, trochę zdezorientował mnie rozkład ulic. Byłem tu obcy i nowy. Ale nie ma we mnie przesadnej dumy, i szybko pytam o drogę, gdy się zgubię. Kiedy podchodziłem do chłopaka stojącego w tłumie ludzi przy kiosku, nie byłem pewny czy podpowie mi gdzie skręcić by dojechać tam gdzie niosła mnie droga. Niski, ciemna karnacja, raczej szczupły, ubrany w dres. Na oko 17 lat. Pytam go o drogę. Mówi pół na pół. Miesza język polski z wyrazami, które można usłyszeć, gdy przechodzi się koło grupy Romów. Ale wskazuje mi drogę. Po chwili już wiem gdzie jechać, wsiadam na rower i już mam odjeżdżać, gdy on woła mnie i pyta, czy nie chce kupić zegarka.

Oryginalny.
Złoty.
Rolex.

Nie chcę. Macha mi na pożegnanie, a ja zastanawiam się, jaką historię niósł na swych wskazówkach, oryginalny, złoty zegarek.

Tytułem zakończenia – Turysta

Huta wpisała się na stałe w krajobraz Polski. Spacerując jej ulicami czuje zapach socjalizmu, który z każdego muru macha do mnie wesoło. Beton leje się z każdej strony a cegły opowiadają sobie, co dzień te same historie. Czuje się tutaj jak turysta zwiedzający muzeum. Bo jak inaczej nazwać miejsce, w który co rusz widzisz pozostałości idei i doktryny, która już przeminęła?
Nagle podchodzi do mnie człowiek z szaleństwem w oczach i mówi mi to, co okazało się być idealnym na podsumowanie historii, które przekazałem pisząc te słowa.

-Tu ludzie żyją od początku do końca. Nie ważne czy się tu rodzili czy umierali. Żyją. A umierają czasami nawet dziesięć razy dziennie. Co z tego skoro rodzą się jedenaście razy. Zawsze wyjdzie im na plus!

Nim zdążyłem go zapytać, o co mu chodziło znika w tłumie. Dziś nie wiem czy spotkałem go naprawdę, czy po prostu stworzyłem go w wyobraźni. Nie to jest ważne. Istotne staje się to, co usłyszałem. Kiedy patrzysz na historię tego miejsca, widzisz robotników, którzy stawiają swoje własne domy. Wydzierają ziemi kolejne fragmenty ulic. Ludzi sprzedających na bazarze swoje podrabiane towary i zwykłych przechodniów. Tu i tam przemykają jak cienie junacy. Czasem ktoś zatrzyma się i opowie Ci swoją historię, innym razem zobaczysz na własne oczy jak żyje Nowa Huta.

Tam skąd pochodzę, ludzie żyją w cieniu gór, w rytm uderzeń serca natury kierują swoim życiem. Na Nowej Hucie ludzie żyją w cieniu kominów i bloków a ich życie zmieniło naturę tego miejsca. I nie jest ważne czy stoisz na Hucie czy wśród dolin Beskidów, każdy pisze swoją własną historie.

-A wiesz – mówi Zośka, – że jak ktoś jedzie od nas np. na Kazimierz albo na Rynek to mówi do miasta jadę, albo do Krakowa. Bo tu jest tak, że ludzie ciągle nie czują się jakby mieszkali w Krakowie. Huta ma inny klimat, inny rytm. To się raczej nie zmieni. Nam to nawet pasuje.

Kraków 2009r.


---

Na zakończenie tak jak obiecałem coś dla ucha. Zapowiedź najbliższej i nieuniknionej recenzji, oraz miły smaczek dla tych lubiących nieco chłodniejsza muzykę i polskie młode wokalistki. Smacznego i do zobaczenia wkrótce. 

Niezależny Recenzent Miejski

2 komentarze:

  1. Chciałabym zacytować ten artykuł w rozdziale do książki, który piszę, ale nie wiem kto jest autorem. Gorąco proszę o informację na adres: anianoire[at]gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  2. troche zal tej huty, czemu ludzie tacy ja kKulczyk czy inna swolocz nie inwestuje w tych rejonach. To by nas troche rozruszalo...

    OdpowiedzUsuń

Zostaw wiadomość, oddzwonię wkrótce, choć może niekoniecznie mi się uda:P


Wrzesień